Dare Thingy

Księżyc powolutku przechadzał się po gwieździstym nieboskłonie. Tuż przy jego boku powierzchnię Ziemi łaskotała Cisza, tworząc zaiście spokojną atmosferę. Każdy metr miasta, każdy metr pobliskich wsi i lasów był przykryty delikatnym kocykiem nocy, pozwalając zmęczonemu ludowi na odpoczynek po - owszem - najzwyklejszym, lecz jakże pracowitym dniu. Te miejsca nie znały lamp ulicznych - nikt nie wychodził o takich godzinach, ergo nikt nie widział sensu w ich stawianiu. Osoba przechadzająca się po ulicach nie rozpoznała by prawdziwego stanu rzeczy - czy to opuszczone miejsce, czy po prostu senna noc? Potem najprawdopodobniej by zobaczyła jednak oświetlony do pełna dom, z widoczną sylwetką i dziwacznym gównem prześwitującymi przez okna, i by smutno zawróciła się szukać innego miejsca na oglądanie gwiazd.

Cóż, w takich czasach trudno o miejsce bez oświetlenia...

---

Wyżej wspomniane gówno było wybudowane przez lokalną ekscentryczkę oraz fanatyczkę równie ekscentrycznych rzeczy jak ona, Różę. Często jednak zamiast danego jej imienia preferowała zwać się Autorką - choć to nie jest prawda, bo ona nie jest i nie była nigdy mną, Narratorką. Pomimo jej wiary w wierutne kłamstwa jej maszyneria nie była wybudowana w oparciu o nie. Owszem, ktoś postronny by wpisał cel oraz zasady działania jej konstrukcji w rubryczkę "Oczywiste fałszerstwa które nawet najdurniejsze pięciolatki rozpoznają", jednakże tym razem żaden brak prawdy nie uczestniczył w operacji. Tylko i wyłącznie dużo ciekłej bezczelności oraz - jeżeli to można tak określić - geniuszu, przesiąkniętego do najgłębszego punktu szaleństwem. Przywoływanie postaci fikcyjnych brzmi jak coś z okropnej twórczości fanowskiej, i to jest stuprocentowa prawda. Wszelkie życia rodzin mieszkających w tym świecie musiały być pełne smutku i bezcelowości; świadomości że obiektywny sens egzystencji dotyczy istnienia jako tło dla najmroczniejszych fantazji fangirlówny Homestuckowej. Osoby pełne empatii słyszące o czymś takim by zapewne liczyły na to i wierzyły w to że świat takowego fanficu zaczyna się i kończy precyzyjnie wtedy kiedy wspomniana literatura się zaczyna i kończy. W to że męki współmieszkańców głównych bohaterów, postaci które albo są trzecioplanowe albo się nie pojawiają wogóle będą minimalnie krótkie.

Szczerze? Mam te przemyślenia w dupie i nikogo je nie obchodzą tak naprawdę, przejdźmy więc do głównego toku wydarzeń.

Róża była w pełni przygotowana na przywołanie szesnastu postaci z jej ulubionej twórczości. Płot był naelektryzowany - wystarczająco dla niefortunnej ofiary by zabrać jej przytomność na dobre 10-20 minut - więc nikt nie zwieje. Jedzenia miała tyle że w trakcie apokalipsy by mogło ono wyżywić dużą rodzinę na 5 lat. W piwnicy były umiejscowione łóżka oraz rekuperakony, więc nikt nie będzie niewyspany. Cały jeden pokój był pełen rozrywki - laptopy, konsole, telewizory, książki, kredki i papier, podręczniki szkolne, krzyżówki… Toaleta wciąż jedna ale hej, była szansa na zesikanie się kogoś takto a takie śmieszne, schadenfraudenowe zdarzenia stuprocentowo pasują do fanficu humorstycznego. Pozatym było jeszcze pięć dodatkowych pomieszczeń jakby ktoś potrzebował odizolowania/miejsca na HOT SEX.

Róża spojrzała na ogromny kawał maszyny przed nią. Frontowo w jej widoku była dźwignia z własnoręcznie wykutym w stali napisem pod nią o treści "TELEPORT". Za nią było wielkie, płaskie koło na podłodze - miejsce gdzie biedne postacie Homestuckowe powinny się były zjawić za chwilkę. Różana ręka bez czekania szybko złapała zimną, metalową dźwignię i pchnęła ją mocno w dół. W tym momencie, dla efektu i atmosferyczności, idealnie by jakiś wilk zawył ale w tych okolicach go nie było, a jedyna wybudzona inna osoba w pobliżu szukała desperacko na niebie zapowiadanego Jowisza z dala od oświetlonego domu. Cóż, Różysia musiała sama zawyć.

Sprzęt zaczął się trząść, zgrzytać, sapać. Trzymał się jednak ciągle stabilnie. Nagle światło zaczęło jaskrawić różowym blaskiem z koła i pulsować, z matematyczną precyzją, rytmicznie. Intensywność oświetlenia ciągle rosła, topiąc cały pokój w swym blasku. Nagle Światełko zostało zastąpione szesnastoma zadziwionymi twarzami, z czego dwanaście z nich było udekorowane czerwono-złotymi rogami.

W tym momencie Cisza zajrzała również i do tego skromego domostwa. Róża oraz nowi przybysze wpatrywali się w siebie przez dobre dziesięć sekund. Jednak dokładnie po tych dziesięciu sekundach jedna osoba ze świeżego grona - posiadająca najmniejsze rogi z grupy - zirytowała się jej obecnością i postanowiła ją grzeczniutko wygonić.

"CO SIĘ WŁAŚNIE KURWA JEBANA MAĆ STAŁO!"

---

"Czyli powiadasz że nasz pobyt tutaj jest motywowany chęcią obserwowania naszych aktywności, których tok jest wyznaczany przez obserwujących?"

"Yup!"

"Brzmi jak bardzo atrakcyjna i stuprocentowo normalna oferta. To był sarkazm oczywiście. Nie chce mieć z tym spektaklem nic wspólnego."

Rose Lalonde patrzyła się posępnie na Różę z półkola które stanowiło grupę jej przyjaciół i graczy Sburba.

"Zgadzam Się Z Rose. Nie Chcę By Mnie Obserwowano Publicznie Na Ludzkim Internetcie."

Półkola które podzielało jej opinię.

"JEDYNE CO CI 'OBSERWUJĄCY' ZOBACZĄ TO TWOJĄ DEKAPITACJĘ! MAM NADZIEJĘ ŻE POTEM WPROWADZĄ DZISIEJSZĄ DATĘ JAKO LUDZKIE ŚWIĘTO NARODOWE. BYĆ MOŻE NAZWIĄ JE 'DZIEŃ ZABICIA DZIWACZKI-PORYWACZKI'! GDYBY GATUNEK LUDZKI TO RZECZYWIŚCIE WPROWADZIŁ TO BY MÓJ RESPEKT DO NIEGO WZRÓSŁ Z POZIOMU 'DZIECINNE MAŁPY' DO 'UPOŚLEDZONE NIEMOWLAKI'. OCZYWIŚCIE BY POTEM OD RAZU SPADŁ PONOWNIE, BO TEN GATUNEK RÓWNIEŻ ZRODZIŁ ODCHODY MIAUSTWORA KTÓRE SIĘ POTOCZNIE NAZYWA TOBĄ!"

Półkola którego niektórzy uczestnicy byli uzbrojeni.

Róża nie wydawała się wystraszona. Ze spokojem zaczęła wbijać formułkę w pobliski komputer.

"DOBRA, NIE POTRZEBUJE OD TAKIEGO GÓWNA JAK TY ODPOWIEDZI - I TAK BY ZAPEWNE ONA POWODOWAŁA STRATĘ KOMÓREK MÓZGOWYCH - CZAS SIĘ CIEBI- CO DO CHUJA?!?!?!"

Biedny Karkat. Nie miał pojęcia ile ta psycho-kurwa miała arsenału manipulującego tym światem pod jej ręką... Usunięcie broni z jego ręki i zarazem egzystencji to dla niej była pestka! Niektórzy się mogli domyślać sytuacji w jakiej tak naprawdę są, i Terezi zadecydowała mu to udowodnić.

"GŁUPT4S13, MYŚL1SZ Ż3 OSOB4 KTÓR4 BY MOGŁ4 N4S TUT4J PRZ3T3L3PORTOW4Ć OD T4K BY N13 M14Ł4 SPOSOBU N4 OBRON3 PRZ3D N4M1 PO PRZ3T3L3PORTOW4N1U???"

Karkat stał jak zamrożony, analizując sprawę mentalnie i poświęcając jej praktycznie całość mózgu. Pozwolił tylko pamiętaniu o oddychaniu siedzieć gdzieś w metaforycznym kąciku mózgu by zasilać jego przemyślenia. Nie zajęły one mu długo jednak, decydując się na skok ku Róży.

"WYRWĘ CI TWOJE OCZY Z LUDZKIEJ CZASKI I WTEDY ZOBACZYMY JAK MOCNO BĘDZIESZ W STANIE NAS PODGLĄDAĆ!!!"

Róża nie zwróciła mu żadnej uwagi. Pozwoliła mu przelecieć przez nią tuż ku panelowej podłodze. Kolejna inwencja literacka - selektywna przenikalność - dała się mu we znaki.

Na twarzach półkola wymalował się szok i - lekko spojlerując - nie znikał przez dobrą godzinę.

---

Słońce powoli wzrastało z nad horyzontu. Mieszkańcy miasteczka się wybudzali i preparowali się przed początkiem kolejnego dnia powszedniego. Nikt nie miał pojęcia co się dzieje w różanym domu, ale też nikt nie zwracał mu zbyt wiele uwagi - ot kolejna dziwaczka, i tyle. Auta przejeżdzały gęsiego obok niego codziennie i tyle. Ani joty więcej uwagi. Ewentualnie co kilka dni jakieś dziecko się zastanawiało na tym co może się kryć w jego wnętrzach.

Nikt się nie mógł spodziewać że to domostwo może gościć szesnastkę obcych gości.

Owa grupka była usadowiona w pokoju rozrywkowym. John i Dave cisneli w Tony Hawka na Xboxie, podżerając przy okazji nachosy. Gamzee, Equius, Nepeta oraz Eridan próbowali grać w Monopoly - z naciskiem na "próbowali". Sollux często w wyniku tejże rozrywki dostawał pionkiem Eridanowym w głowę. Odrzucał je z równą siłą spowrotem i wracał do pokazywania swoich wirusów Feferi oraz Karkatowi. Tavros, Aradia i Jade bawili się zabawkowymi dinozaurami. Rose, Kanaya, Terezi oraz Vriska zdecydowali się na wspólne DnD.

Pomimo zabaw i zaniku potrzeby walki z Jack Noirem każdy się bał momentu kiedy Róża zleci zadania. Czego będą dotyczyć?